wtorek, 21 stycznia 2014

Glenn Gould

Dziwak, odszczepieniec, gość z innej planety… 
Uważał siebie za apostoła muzyki. Kanadyjski kompozytor i pianista Glenn Gould to z jednej strony ekscentryk, z drugiej wielki talent i geniusz. Pod jego wpływem do dziś pozostaje wielu współczesnych twórców.
<img alt="Glenn Gould" src="glenn-gould.jpg" />

Gould urodził się w 1932 roku w Toronto w muzykalnej rodzinie. Jego ojciec amatorsko grał na wiolonczeli, matka - na fortepianie. Oboje śpiewali. Dość wcześnie zrozumieli, że w ich synu również drzemie muzyczny potencjał. Z czasem lekcje gry przerodziły się w obsesję. Gould sportów nie uprawiał wcale, bo bał się o dłonie. Kiedy miał 12 lat, matka musiała siłą odciągać go od klawiatury i ograniczyła mu czas spędzony przy fortepianie do 4 godzin. 
Pierwszy koncert zagrał jako 13-latek. Nie na fortepianie, ale na organach. Krytycy z miejsca poznali się na jego umiejętnościach. Sukces był kwestią czasu. Popularność przyniosły Gouldowi interpretacje utworów Jana Sebastiana Bacha. Był jednym z pierwszych zachodnich pianistów, którzy koncertowali w ZSRR. Swoją debiutancką płytę nagrał w 1955 roku. Były to "Wariacje Goldbergowskie" Bacha. Dzieło to zarejestrował dwukrotnie, a oba nagrania bardzo znacznie różnią się od siebie.
Jak przejawiał się ekscentryzm Goulda? Lista jego nietypowych zachowań jest długa. Tak bardzo bał się przeziębić, że nawet w upalne dni nosił ciepłe ubrania i rękawiczki. Na fortepianie grał tylko siedząc na niskim krześle, które zbudował mu jego ojciec. Mebel wymuszał na nim charakterystyczną pozycję. Cierpiał na hipochondrię i lekomanię. Skrupulatnie spisywał ile godzin spał, co jadł.
Gould nie lubił być dotykany. Z czasem zaczął unikać bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Dopuszczalnymi formami komunikacji były telefony i listy. Niektórzy lekarze podejrzewają, że pianista cierpiał na syndrom Aspergera. 
Podczas gry często zdarzało mu się podśpiewywać, czym doprowadzał do szewskiej pasji inżynierów dźwięków. Nie potrafili sobie poradzić z usunięciem głosu artysty z nagrań. Gould uwielbiał wyzwania i przeszkody. Kiedy jeszcze jako dziecko ćwiczył grę na instrumencie, do pokoju weszła gosposia z odkurzaczem. Spodobało mu się, że zupełnie siebie nie słyszy. W jego rozumieniu, w muzyce wcale nie chodziło o dźwięki, ale o ideę.
Z miłości do muzyki brała się jego troska o jej przyszłość. Często mówił o tym, jak era elektroniczna wpłynie na przyszłość branży. Twierdził na przykład, że koncerty są formą anachroniczną. Jego zdaniem, w nie tak odległej przyszłości ich funkcje przejmą „środki elektroniczne”. Przewidział, że ze względu na technologiczny postęp, każdy będzie w stanie grać, korzystając przy okazji z dorobku innych. Nie miał wtedy pojęcia, że mówi o didżejach i samplingu.
Miał 32 lata, kiedy przerwał swój występ w Los Angeles i powiedział, że „koncert jest martwy”. Był 10 kwietnia 1964 roku. Obiecał, że więcej na scenę nie wyjdzie i słowa dotrzymał. Skupił się natomiast na nagrywaniu płyt. Zarejestrował ponad 80 albumów. Zmarł niespodziewanie w 1982 roku na udar mózgu.

WPISY O PODOBNEJ TEMATYCE
 Regina Smendzianka 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz